plany weekendowe były...
ale się rozmyły.
jeszcze w piątek miałam nadzieję pojechać w skały,
(była to zapewne ostatnia okazja, bo zima idzie)
ale robotę na poniedziałek zamiast skończyć w piątek,
skończyłam w niedzielę wieczorem.
już myślałam, że weekend (sportowo) zmarnowany.
ale robotę nareszcie skończyłam, a tu dopiero 20:00,
więc coś jeszcze można zrobić!
chociaż godzina może nie najlepsza, zmęczenie już jest,
obiad był, no to cóż zrobić, trzeba się ruszyć.
wychodzimy z panem JK na "naszą pętelkę" (6,5 km)
i rzucam hasło "szybkiego biegu".
zaczynamy szybko.
trochę za szybko i potem minimalnie zwalniamy.
cały czas jednak gonimy.
znam tę trasę na pamięć i czuję,
że kręcimy niezły czas.
pan JK już ostro dyszy,
ale on to zawsze oszukuje :)
tak dyszy, a potem i tak jest zawsze szybszy.
no więc na koniec zostaję nieco z tyłu.
i już oboje dysząc dobiegamy.
28 min 25 sek
czyli tempo 4:23/1km.
całkiem ładnie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
ładne tempo :)
OdpowiedzUsuń