Wstajemy przed 3 w nocy
Gotujemy wodę na kaszkę, ale ledwie wciśkam w siebie kilka łyżek.
Idziemy.
Pogoda dobra, gwiazdy na niebie,
tylko strasznie wieje!
Idziemy stromą ścieżką na grani,
momentami znaczna ekspozycja,
Wieje tak mocno, że czasami trudno ustać na nogach,
a na tej grańce jedno potknięcie mogłoby się słabo zakończyć
więc sporą część idę na czworakach,
wbijam raki, potem czekan, podchodzę na nogach itd.
Gdy dochodzimy na szczyt (po 2,5 godzinach),
słońce dopiero wstaje.
Dzisiaj jesteśmy tu pierwsi.
Na górze jest niewielkie wypłaszczenie,
w sumie nie ma tam nic ciekawego...
ale widoki - piękne.
Nie ogarnia mnie jakaś szczególna euforia,
weszłam i tyle.
Parę zdjęć i schodzimy.
Przy zejściu widoki są jeszcze piękniejsze.
Wchodzące słońce oświetla śnieg na pomarańczowo,
Po raz trzeci w życiu widzę swój cień na chmurach - widmo Brockenu,
co przysłowiowo oznacza, że nie zginę w górach
spotykamy idących w górę turystów.
Codziennie latem wchodzi tu pewnie około stu osób.
Dość szybko dochodzimy do schronu,
odpoczywa tam sporo osób,
Blaszak jest mocno zaśmiecony
i postanawiamy te wszystkie śmiecie znieść na dół.
Schodzimy do Goutiera, gdzie zostawiliśmy namiot,
zwijamy manatki i schodzimy do Tet Rousse.
Ten odcinek był chyba najtrudniejszy,
bo stroma ścieżka jest z reguły gorsza w dół niż w górę.
Przy żlebie postanawiamy nie ryzykować
i się ubezpieczyć.
Ja przyłączam się do liny grupy Polaków,
Kuba idzie na taśmach.
Jest już południe i kamienie mocno się sypią.
Dobrze, że się ubezpieczyliśmy,
Na Kubę poleciał kamień, musiał odskoczyć,
ledwie utrzymał równowagę.
dalej czekała nas już tylko mozolna droga w dół
dość zmęczeni dochodzimy po południu do Chamonix.
Jeszcze tego samego dnia idziemy się wykąpać
w „naszym” jeziorze.
Gotujemy sporą kolację, pijemy francuskie wino
I zasypiamy zasłużonym snem
– w końcu jesteśmy od 3 rano na nogach,
Weszliśmy 600 m w górę i 3800 w dół!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz