po powrocie z Puszczy Kampinoskiej
poszliśmy z panem JK na obiad.
źle się poczułam, myślałam, że coś zjadłam niedobrego.
ledwie dotarłam do domu,
a w domu się zrzygałam...
dawno nie rzygałam. mam raczej odporny żołądek.
(nawet w ciągu 6 miesięcy w Indiach nie wymiotowałam)
sprawa nie byłaby dziwna
i nie pisałabym o tak przyziemnych sprawach na blogu
(który pewnie ma w granicach od 2 w porywach do 3 czytelników)
gdyby nie to, że Iza, z którą wczoraj biegałam,
miała takie same objawy.
przypomniałam sobie, że jak biegłyśmy,
to Izka mówiła, że jest "jakieś dziwne powietrze"
czyżbyśmy zatruły się wyziewami czy jakimiś ściekami?
ehh, w dzisiejszych czasach nawet bieganie po lesie jest niebezpieczne!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Łomatko, wyziewy w Kampinosie??? To ja tam nie biegam :/
OdpowiedzUsuńNa pociechę dodam 2 rzeczy:
1) jak zobaczyłam tag "rzyganie" obok "bieganie", to zarżałam radośnie na cały dom i bliskie okolice;
2) bieganie i rzyganie nie jest dla mnie zestawieniem zupełnie nowym, por. http://wersja-midi.blogspot.com/2009/08/przystosowana.html ;)
oo, rzeczywiście! witaj w klubie rzygających biegaczek :)
OdpowiedzUsuńna szczęście szybko mi przeszło :)