przyznaję się.
od niedzieli ani razu nie wyszłam z domu.
nie, przepraszam, raz - samochodem do wypożyczalni video.
siedzę właśnie przed monitorem,
trochę pracuję, trochę przeglądam blogi,
a przede wszystkim obżeram się ciastkami.
ponieważ póki co nie chce mi się ruszać,
więc nie mam jak pisać o sportowych dokonaniach.
to napiszę o moich antydokonaniach.
a dokładniej o mojej słodyczomanii.
tak. uwielbiam słodycze.
lizaki chupa-chups, żelki haribo - to u mnie codzienność
ale też wszelkiego rodzaju cukierki (fruitella, mentosy owocowe)
delicje, pieguski, ciasta, czekolady, wafelki i batoniki też mile widziane.
nie wspominając już o lodach...
dlatego, kiedy dziś powiedziałam panu JK,
"dość już słodyczy. od pierwszego października kończę z tym"
usłyszałam tylko śmiech.
dobrze, że raz na jakiś czas biegam,
bo z taką dietą pewnie ważyłabym już ze sto kilo!
ważę trochę mniej,
ale jak wiadomo słodycze zdrowe nie są,
a też z pewnością nie zaszkodzi mi utrata 2 czy 3 kg,
które pewnie składają się u mnie głównie z przetworzonych lizaków i żelków.
z celów treningowych na kolejny rok mam więc już pierwszy:
koniec ze słodyczami. koniec z nałogiem.
mam nadzieję wytrwać, pomimo niedowierzań!
mam nadzieję też, że wkrótce wyjdę z pomaratońskiego marazmu
i napiszę coś więcej o planach sportowych na najbliższe miesiące.
póki co, został mi jednak czas jedynie do północy w czwartek,
żeby porozkoszować się kilkoma dinozaurami czy misiami haribo...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz