poniedziałek, 6 września 2010

Half Ironman - Borówno 2010

najpierw w skrócie:
udało się doczłapać do mety
z łącznym czasem około 6 godz 55 minut
(dokładnie nie wiem, bo zapomniałam włączyć stoper)
zrealizowałam zatem założenie - poniżej 7 godzin.

ogólnie całość poszła na prawdę nieźle,
na pływaniu i rowerze oszczędzałam siły,
na biegu ostatnie 8 kilometrów było wyczerpujące,
ale jakoś dało radę.
fajnie, że rower mi się nie zepsuł,
nic sobie nie naciągnęłam, nie nadwerężyłam,
a po biegu byłam całkiem przytomna.

------------------------------------------------
to teraz od początku:

sobota:
wyjechaliśmy z panem JK z Warszawy w sobotę rano.
dojechaliśmy do Borówna i tam odebrałam pakiet startowy.
razem z innymi zawodnikami przejechaliśmy się trasą kolarską
(jedna pętla 30 km).
dobrze, że na asfalcie namalowano strzałki,
bo na pewno bym się pogubiła.
starałam się zapamiętać jednak charakterystyczne punkty.
potem należało odstawić rower do boksu,
a wieczorem było spotkanie informacyjne,
na którym organizatorzy wyjaśniali wszelkie szczegóły.


wśród zebranego tłumu są głównie faceci,
i powiem szczerze, że wszyscy są świetnie zbudowani,
może ze dwóch facetów z nieco wystającymi brzuchami.
patrząc po wyglądzie, strojach i rowerach,
oceniłam siebie samą jako jedną z największych amatorek w tej ekipie :))

przez całą sobotę byłam wyjątkowo zestresowana.
nigdy tak się nie denerwowałam przed żadnym biegiem.
ostatni raz tak się stresowałam przed egzaminem z kartografii na pierwszym roku i przed egzaminem na prawo jazdy.
zupełnie nie potrafiłam tego stresu opanować.

------------------------------------------------

niedziela:

wstajemy po siódmej.
budziłam się w nocy i myślałam o zawodach,
więc ucieszyłam się, że nie startuję w całym Ironmanie,
bo już musiałabym właśnie wchodzić do wody
(na całym dystansie strat był o 7:00).

na śniadanie jem dwie małe kanapki
(za to na kolację w sobotę zjadłam spore spaghetti)
przy rowerze przygotowuję sobie ciuchy do przebrania,
pan JK trzyma rezerwowe bidony z isostarem i bobofrutem.

------------------------------------------------
pływanie (1,9 km):
nasmarowałam się oliwką (o tym przeczytałam na jakimś forum
- dzięki temu łatwiej potem ściągnąć piankę)
przebieram się w piankę.
jestem jedną z nielicznych osób, które nie mają długich rękawów i nogawek
i które nie mają gumowanej pianki, która nie przecieka,
ja mam piankę krótką i "mokrą", czyli taką która nasiąka wodą.
na próbę wchodzę do wody - brrr, jest na prawdę zimna!

start jest o 11:00
ale ja z całego tego stresu zapomniałam włączyć stopera.
tłum ponad 160 osób w żółtych czepkach, gdzie wymalowane są nasze numery startowe wbiega do wody.
ja się nie pcham w ten tłum, bo wiem, że i tak będę płynąć powoli.
mamy do przepłynięcia dwie pętle wytyczone przez wielkie, odblaskowe bojki.
dzięki moim ćwiczeniom na basenie oraz tak wyraźnym bojkom,
nie mam wielkich problemów z orientacją
- udało mi się cały ten dystans przepłynąć kraulem.

płynę spokojnie, nie spieszę się, tłum się mocno rozciągnął,
aż w końcu widziałam jedynie sylwetki pływaków gdzieś daleko przede mną.
mocno się zdziwiłam, gdy zanim skończyłam pierwszą pętlę, wyprzedziło mnie kilku pierwszych pływaków - oni kończyli już drugie kółko!
po pierwszej części wybiegam na brzeg, okrążam bojkę i znów wbiegam do wody.
słyszę jak pan JK krzyczy "rób swoje!"
tak. grunt to nie stresować się, że ktoś mnie wyprzedza
i płynąć swoim tempem.

na drugiej pętli nareszcie robi mi się trochę cieplej.
zaczynam płynąć pełniejszymi ruchami, trochę się chyba wyluzowałam,
słońce przyjemnie świeci.
wybiegam z wody po ok. 55 minutach
(i nie byłam nawet ostatnia, chociaż tak mi się w wodzie wydawało)
zaraz po wybiegnięciu z wody okropnie kręci mi się w głowie
(kiedy się płynie kraulem głowa cały czas się obraca na boki).
byłam na to jednak przygotowana i spokojnie idę w stronę boksów.
tam zdejmuję piankę i zakładam ciuchy na rower.
zajmuje mi to kilka minut.

------------------------------------------------
rower (90 km):


jeszcze tylko kask, rękawiczki i łyk bobofruta.
wyprowadzam rower z boksu i już miałam wsiadać na rower,
gdy moja mama krzyczy "nie masz numeru!"
faktycznie - zupełnie o nim zapomniałam, wracam się
więc pędem do boksu i przyczepiam numer startowy.

jadę.
na szczęście zawroty głowy minęły.
pływaniem jakoś bardzo się nie zmęczyłam.
ustaliłam sobie, że powinnam przepedałować te 90 km
w niecałe 3,5 godziny utrzymując średnią prędkość 26-27km/h.
strasznie wieje.
trasa wije się, jest raz pod górę, raz w dół,
więc ciężko utrzymać stałą prędkość.
mijam (a raczej jestem mijana) przez innych kolarzy
- zarówno tych z całego Ironmana, jak i tych "połówkowiczów".
ulice nie są zamknięte, ale przejeżdżające niekiedy samochody
nie przeszkadzają mi specjalnie.
Miałam jedynie "schizę", że pęknie mi dętka
albo coś popsuje się z rowerem.
Na szczęście jedynie raz spadł mi łańcuch
(miałam potem totalnie usmarowane ręce, a wkrótce też twarz) :)

pierwsze kółko (30 km) przejechałam w ok. 1h 04 minuty
i czułam się bardzo dobrze,
na drugim kółku nieco padało i zrobiło się chłodno,
ale wciąż było ok. 1h 08 minut.
Na trzecim kółku byłam już nieco zmęczona,
głównie bolały mnie plecy.
Chyba jednak nie do końca przyzwyczaiłam się do pożyczonego roweru.
Na trzecim kółku marzyłam już o zejściu z roweru. 1h 10 minut.
po drodze zjadłam batonika, wypiłam 0,5 l isostara, 0,5 l innego izotonika i 0,5 l bobofruta.
Wreszcie koniec roweru.
odstawiam rower do boksu, zdejmuję spodenki "z pieluchą",
zmieniam koszulkę i zakładam czapkę z daszkiem, bo zaczęło mocno świecić słońce,
piję resztę bobofruta i wcinam banana.

------------------------------------------------
bieganie (21 km):
tego momentu najbardziej się bałam.
na Triathlonie Lechitów (dystans olimpijski)
po rowerze totalnie mnie ścięło i nie miałam siły na bieg.
teraz jednak czułam się zupełnie nieźle,
chociaż miałam za sobą już jakieś 4,5 godziny wysiłku.
do pokonania mieliśmy 4 pętle po nieco ponad 5 km.


pierwsze dwie pętle poszły gładko, biegłam powoli,
ale cały czas biegłam.
pierwsza pętla 33 minuty, druga 34 minuty.
na trzeciej pętli dopadł mnie kryzys.
strasznie mi się chciało sikać, poszłam w krzaki,
i ta przerwa jakoś wybiła mnie z rytmu.
w drugiej połowie trzeciego kółka kawałek przeszłam na piechotę.
(trzecie kółko: 37 min.)

Mijali mnie lub ja mijałam osoby z całego Ironmana.
Niektórzy z nich wyglądali fatalnie.
Części z nich nawet chodzenie sprawiało kłopoty.
Nic dziwnego - gnają już ponad 10 godzin!

Na czwartym kółku już całkiem opadłam z sił.
Sporo szłam. Mówiłam sobie, że zaraz będzie koniec,
ale nie mogłam się zmobilizować do biegu.

Było już po godzinie 17, słońce zaczęło powoli się chować,
i zrobiło się nieco chłodniej. Pomyślałam, że pora już kończyć...
no i przetruchtałam jeszcze te ostatnie 2 km
(czwarte kółko: 40 minut!)

------------------------------------------------
meta:
wreszcie dobiegam do mety!
dostałam medal i torbę z jakimiś gadżetami.
Łącznie wszystko zajęło mi trochę poniżej 7 godzin
(jak będą oficjalne wyniki to napiszę dokładne czasy)
Czyli zgodnie z planem.
Troszkę potem żałowałam, że tak "zamarudziłam" na biegu.
Ale to nieważne.
Udało się.
Skończyłam to.
Nawet nie jestem totalnie nieżywa.
Trochę bolą mnie plecy i kolana. Ale to nic takiego.

Idziemy z rodzicami i panem JK do knajpy,
ale jakoś nie mogę za wiele w siebie wcisnąć,
żołądek chyba jeszcze myśli, że biegnę :)


------------------------------------------------
i co dalej?
myślałam, że po tych zawodach będę z siebie niesamowicie dumna,
że będzie to wielki przełom i takie tam.
ale tak nie było.
po prostu kolejna sprawa odhaczona,
no i kolejne plany.
póki co myślę o tygodniowym wyjeździe wspinaczkowym w Tatry za kilka dni.
myślę, że przez najbliższe 2 tygodnie odpuszczę sobie intensywne treningi.

a jeśli chodzi o Ironmana...
szczerze przyznam, że na razie nie wyobrażam sobie jeszcze całego dystansu.
Widziałam jak to wygląda i wygląda to na naprawdę coś bardzo trudnego.
Jakby na to nie patrzeć to by było (na moim poziomie, nawet jakbym się dobrze wytrenowała) jakieś 15 godzin intensywnego wysiłku.
Sporo.
Na szczęście jeszcze jest trochę czasu na podjęcie decyzji.

Dla czytelników tego bloga już wkrótce mała niespodzianka:
filmik z Borówna nakręcony przez pana JK :))

te kilka fotek ściągnęłam z galerii, do których podane były linki na forum biegajznami.pl,
mam nadzieję, że autorzy zdjęć nie będą mieli nic przeciwko.

9 komentarzy:

  1. Żelazna Kobieto, gratuluję i podziwiam :) Jesteś niesamowita!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za relację. Mało gdzie można poczytać jak to wygląda "z wewnątrz", a koledzy oczywiście nic mi nie powiedzą ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wielkie gratulacje, podziwiam! W porównaniu z takim wyczynem maraton wydaje się bułką z masłem... Zwłaszcza ten rowerowy dystans zwala z nóg. Jesteś wielka!

    OdpowiedzUsuń
  4. Panowie czapki z głów ! ogromne brawa ! gratuluję ! pozdrowionka :) To chyba trudniejsze niż "kaliska setka" z która walczyłem 12 godzin ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. dziękuję Wam bardzo! dzięki dzięki :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Asiu gratulacje, zawsze Ci kibicujemy i trzymamy za Ciebie kciuki

    OdpowiedzUsuń
  7. gratulacje! ja rowniez mam w planach ukonczyc half ironman! :)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  9. Super relacja, wielkie gratulacje! Ja startowałem w 2011.

    OdpowiedzUsuń