sobota, 7 sierpnia 2010

pierwszy raz: Triathlon Lechitów


bardzo mi było miło wziąć udział w koleżeńskich,
klubowych zawodach organizowanych przez klub Lechici Zielonka.
Triathlon był na dystansie:
1,5 km pływania
40 km roweru
i 10 km biegu.

na starcie stanęło 9 osób, które miały pokonać
cały dystans
oraz 3 sztafety po trzech zawodników.
poza mną indywidualnie startuje jeszcze jedna dziewczyna - Kasia,
poza tym jest pan JK.

Zaczynamy o 11 rano wskakujemy do glinianek koło Zielonki.
Do pokonania są trzy pętle na jeziorze.
Zaczynam płynąć kraulem, ale szybko zorientowałam się,
że płynę w złym kierunku,
po kilku takich zygzakach stwierdziłam, że nie ma to większego sensu i zaczęłam płynąć żabką,
byłam nieco podłamana - tyle ćwiczeń i pracy włożonej w kraula, a teraz na zawodach płynę żabką!
zobaczyłam jednak, że i tak jest dość z przodu,
więc postanowiłam się nie przejmować.
poza tym płynie mi się nieźle i żabka nie męczy zbytnio.
po 31 minutach wybiegam z wody.
żeby nie tracić czasu, na kostium zarzucam koszulkę, spodenki rowerowe, zakładam buty i wskakuję na rower,
do pokonania są dwie pętle po 20 km,
przed startem objechaliśmy tę trasę samochodem,
ale i tak mam obawy, że się pogubię,
wiatr trochę wieje w twarz, ale jedzie się dobrze,
czuję moc!
wkrótce wyprzedzam Kasię, która wyszła z wody trochę przede mną.
pod koniec pierwszej pętli oczywiście się zgubiłam!
chwilę kluczyłam po uliczkach, dopiero po jakimś czasie
zorientowałam się, gdzie jestem,
straciłam przez to jakieś 2 minuty!
no trudno, pędzę dalej!
na drugiej pętli jeszcze raz przeganiam Kasię,
za to mnie jeden pan wyprzedza.
część rowerową pokonuję w 1h 26 min.
dopóki siedziałam na rowerze - czułam się świetnie,
ale jak tylko stanęłam na nogi poczułam totalną niemoc,
przede mną było jeszcze 6,5 pętli dookoła Glinianek.
Nogi jakby z waty, nie mam siły!
Truchtam powolutku, jak jakiś paralityk,
momentami idę.
przegania mnie Kasia i jeszcze ktoś.
W końcu dogania mnie pan JK, który stracił w stosunku do mnie 7 minut na pływaniu,
ale odrobił ten czas na rowerze.
Pomyślałam, że jak mam dobiec do końca,
to muszę się trzymać zaraz za panem JK,
bo inaczej stracę już całkowicie motywację
i się poddam.
Pan JK jest też już nieźle zmęczony, ale dzięki temu nadążam.
Powtarzam sobie w myślach: jeszcze tylko dwie pętle, jeszcze tylko dwie pętle... jeszcze tylko jedna pętla, jeszcze tylko jedna, dasz radę...
To było chyba najwolniej przebiegnięte przeze mnie 10 km
zajęło mi to 65 minut!
Ale wreszcie jest meta!
Wbiegamy z panem JK trzymając się za ręce.
(jakie to romantyczne :) )
Udało nam się pokonać całość w 3h 5 minut i 50 sekund
i zajęliśmy piąte i szóste miejsce.
Jestem totalnie zmęczona,
nie tak jak po maratonie.
Po maratonie bolą poszczególne mięśnie, bolą stopy.
Teraz czuję się po prostu wyciśnięta ze wszelkich sił, z całej energii i to ze wszystkich części ciała,
myśleć też mi się nie chce.

ale...

dzisiaj jeszcze organizujemy u nas imprezkę,
więc po drodze trzeba kupić parę litrów picia (jej, jakie to ciężkie!)
robię sałatki, kroję ciasta,
pan JK odkurza,
a to wszystko jest okupione wielkim wysiłkiem.
Przychodzą goście i na prawdę mi głupio,
bo jestem półżywa.
Dobrze, że na ramieniu mam wypisaną markerem piątkę - mój numer startowy - pokazuję gościom
i tłumaczę, dlaczego nie mam siły.

pierwszy triathlon zaliczony :)

(zdjęcia: A.Hojny)

4 komentarze:

  1. Zmęczyłam się od samego czytania - może dlatego, że zaliczyliśmy wycieczkę 30 km na niezbyt wygodnych rowerach przy temp. +34 i też jestem ledwo żywa...

    OdpowiedzUsuń
  2. No super! Pierwsze koty za płoty. Ale swoją drogą co to za oznakowania trasy, że się można zgubić na rowerze :-) Bo z glową pod wodą to jestem w stanie zrozumieć że mozna zboczyć z kursu, hihi.
    Gratulacje kobieto!

    OdpowiedzUsuń