niedziela, 11 kwietnia 2010

wróciliśmy (na pizzę)

wyjechaliśmy z Warszawy załadowanym samochodem
i po półtorej doby dojechaliśmy do Oslo.
tam przenocowaliśmy u mojej siostry,
a w Niedzielę Wielaknocną spotkaliśmy
się z rodzicami, którzy specjalnie przyjechali
do Norwegii samolotem (miło, prawda?).

potem ruszyliśmy do Hardangervidda,
największego w Europie płakowyżu.
Pagóry wznoszące się na wysokość ponad tysiąca metrów
nad poziom morza są ośnieżone nawet do czerwca.

Samochód zostawiliśmy na parkingu w miejscowości Steinsbole,
zaprzęgliśmy się w sanki i ruszyliśmy.
Wędrowaliśmy tak przez 5 dni zataczając pętlę
około 130 km.

Wszystkie graty mieliśmy w sankach,
które an początku wydawały się super-lekkie,
ale z każdym krokiem, dniem, a w szczególności górką
robiły się coraz cięższe.

Pogoda była raczej do bani.
Prawie zero słońca,
a i tak spaliliśmy się jak raki,
bo światło odbijało się od śniegu).
Było też zbyt ciepło - w okolicach zera.
Już wkrótce wszystko mieliśmy mokre,
śpiwory i kurtki stały się mokrymi szmatami,
a w butach chlupało.

Ciągnęliśmy i ciągnęliśmy niczym osły te sanie.
W górę i w dół.

Nocowaliśmy pod namiotem,
żywiliśmy się głównie żywnością liofilizowaną,
batonikami energetycznymi itp.

Kiedy tak człowiek idzie przez pustkowia,
przez zupełnie biały i czysty krajobraz nachodzą go
rozmaite myśli - filozia, rozterki życiowe...
jednak z biegem dni coraz częściej nasze myśli zwracały się
ku smakowitym potrawom, a w szczególności naszym ulubionym pizzom.
co wieczór dyskutowaliśmy, jaką sobie wybierzemy,
kiedy wrócimy już do Warszawy (hawajska, vegetariana,
pepperoni, a może farmerska? - toczyły się długie dysputy).



Ostatniego dnia, chcąc już dojść do parkingu,
przeszliśmy mordercze 40 km.
Potem jeszcze tylko 2 dni w samochodzie i
w końcu dotarliśmy do naszej ulubionej knajpki
i zamówiliśmy pizzę meksykańską (pan JK) i reggianę (ja).

Wyjazd byłby niezwykle udany,
gdyby nie tragiczna wiadomość o katastrofie pod Smoleńskiem...



ktoś w komentarzach pytał o koszty wyjazdu:
nocowaliśmy pod namiotem i całe jedzienie
mielismy ze sobą (noclegi i jedzenie są bardzo drogie)
więc kosztowało nas tylko paliwo
(wyszło około 1600zł w obie strony)
i promy (z Niemiec do Danii i z Danii do Szwecji:
łącznie około 500zł)

2 komentarze:

  1. Niesamowita wyprawa. I piękny opis.
    Ale w niektórych kulturach biel jest kolorem żałoby i z tym mi się to dzisiaj kojarzy.
    Może przyjdziecie jutro o 19 na Pl. 3 Krzyży na bieg?...

    OdpowiedzUsuń
  2. hej,
    dziękuję. niestety nie damy rady dziś przyjść.
    będziemy myślami z Wami.
    Trzymaj się

    OdpowiedzUsuń